Camaro SS z '68 roku z silnikiem od... CTS-V

Majówka trwa w najlepsze. W nastrój relaksacyjny wpisuje się również doskonała pogoda. W takiej sytuacji nie mamy ochoty zagłębiać się w takie błahe newsy jak na przykład fakt, iż Corvette wchodzi po raz pierwszy w historii na rynek Korei Południowej. Mamy za to ochotę zasiąść za kółkiem kabrioletu i wsłuchując się w głęboki bulgot V8 pojechać przed siebie. A propos kabrioletów. Mamy dzisiaj dla Was coś naprawdę specjalnego... Wszystko za sprawą Boba Hilla, który wpadł na dwa doskonałe pomysły. Pierwszym z nich był zakup Chevroleta Camaro SS w wersji cabrio. Kolejnym pomysłem było zapakowanie do niego silnika z Cadillac'a CTS-V. Mamy zatem tutaj do czynienia z czymś w rodzaju Camaro ZL1 tylko w klasycznym nadwoziu z końca lat 60-tych. Piszemy "coś w rodzaju" w pełni świadomie. W porównaniu do "zwykłego" CTS-V silnik uległ modyfikacjom, dzięki którym Camaro zostawia w pokonanym polu nawet Corvette ZR-1. Na szczęście Bob Hill nie był na tyle szalony, by zostawić zawieszenie i hamulce z oryginału pochodzącego z 1968 roku. Wtedy konstruktorzy nie zajmowali sie takimi drobiazgami. W efekcie auta do zatrzymania potrzebowały mniej więcej tyle ile wynosi długość pasa startowego na lotnisku J.F. Kennedy w Nowym Jorku.W Camaro mamy zatem zawieszenie zdolne do wymiany argumentów z silnikiem. Z kolei, gdy do tej konwersacji pomiędzy nimi włączą się hamulce (6 tłoczkowe) potrafią tą przerwać w sposób zdecydowany. Przy okazji Bob Hill poprawił jakość montażu auta - nic nie puka, nie stuka i nic nie skrzypi. Mamy brykę, która wygląda na cudo z lat 60-tych a prowadzi się jakby dopiero wyjechała z fabryki. Właściciel Camaro SS odwalił kawał naprawdę dobrej roboty. To nie jest łatwa sztuka utrzymać charakter oryginału i tchnąć w niego współczesną technikę, która sprawi, że nie będziemy musieli iść na kompromisy nieodłącznie towarzyszące klasykom z dawnych epok. Cóż, pora ruszać na majówkę...